Blog

Tartaki mają swój zapach…

Od pięciu lat dużym paradoksem naszej rodziny jest fakt, że miejsce, które uważamy za DOM nie jest przestrzenią naszego stałego pobytu, ale celem wypraw, które – w sercach naszych i naszych dzieci – wywołują największe emocje.

Komańcza…

Brama w Bieszczady. Wieś w południowo-wschodniej Polsce położona w województwie podkarpackim, w powiecie sanockim, w dolinie rzeki Osławicy i potoku Barbarka. Przestrzeń wypełniona wieloma kulturami, wyznaniami, ale przede wszystkim życzliwością ludzi: zarówno tych, którzy są naszymi sąsiadami, jak i tych, którzy w rozległych Bieszczadach po prostu żyją.

DOM…

Dom wypełniony zapachami drewna, żywego ognia, dom ze skrzypiącymi podłogami, dom którego progi zawsze są otwarte. Przestrzeń daleka od ideału nienagannego wykończenia, zimnych betonowych konstrukcji, prostych ścian, designerskich mebli. Konstrukcja, w której znamy każdą deskę, zawór, gwóźdź. Dom będący schronieniem przed kaprysami górskiej pogody, dający bezpieczeństwo i ciepło (oddawane nie tylko z szamotowych cegieł komina).

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

Wyglądasz przez okna takiego domu i jesteś w stanie prosto zaplanować swój dzień. Przyglądasz się pogodzie. Widzisz chmury szukasz zajęcia w środku, widzisz słońce – otwierasz drzwi od drewutni. Kiedy przychodzi sobota – obowiązkowo – wyciągasz kosiarkę. Przy śniegu, na który czekasz od momentu, gdy wszystkie liście opadną z buków, wyciągasz szuflę i rozpoczynasz zimowe dzieło. Siadasz przy drewnianym stole przed domem, z kubkiem gorącej kawy i zastanawiasz się, czy takie życie nie jest prawdziwsze. Zaczynasz tęsknić za dziecięcym pojmowaniem pór roku, kiedy każda miała swój sens.

Kiedy kończą Ci się półki na książki jedziesz do tartaku…

Tartaki mają swój zapach. Szukasz desek. Nagle zdajesz sobie sprawę, że z desek można zrobić właściwie wszystko: drewutnie, taras, dom, domek dla dzieci, piaskownice, stół, półki, płot. Mimowolnie wracasz wówczas do kolejek przy kasie w Ikei…

Lidka też mówi, że z desek można zrobić wszystko, mówi że nie musi być „na bogato”, że może być prosto i zwyczajnie, że ważny jest pomysł.

Szukasz pomysłu.

Przy kolejnym łyku kawy przyglądasz się ludziom zmierzającym do Cerkwi. Rozeznajesz reguły każdego dnia – powszedniego, świątecznego. Reguły, które porządkują czas i przestrzeń. Zastanawiasz się nad tymi, które określają ciebie – pośpiech, stres poranka, by tylko zdążyć z rozwożeniem wszystkich na czas do szkół, przedszkoli, pracy.

Tu dzieci też chodzą do szkoły.

Kiedy kończy się kawa wracasz do domu, dokładasz do pieca. Ściągasz czajnik z kuchni. Dolewasz kawę do kubka. Planujesz małe rzeczy. Czasem wydaje ci się, że tych dużych nie trzeba planować. Reguły są proste, powtarzalne – dają bezpieczeństwo nam i dzieciom. Odpoczywasz od klaksonów, sygnałów karetek, dzwonków tramwajów, nieustannego szumu ulic. Do miasta nie jest daleko – czasem trzeba pojechać: bo zakupy, bo bankomat, bo taka czy inna potrzeba.

Zmrok przychodzi jakby szybciej. Życie zaczyna się w domach. Czasem przejedzie samochód. Dobrze wiesz – czy to sąsiad, czy zabłąkany turysta z Cisnej (samochody turystów jeżdżą jakby inaczej). Przynosisz drewno na noc. Dzieci zasypiają na górze. Zapada cisza. Słuchamy z Dominiką ciszy. Wydaje nam się, że cisza nigdzie nie brzmi lepiej, jak w Bieszczadach. Muzyka też nigdzie nie brzmi lepiej. Dźwięki są jakby pełniejsze i żaden nie jest bez znaczenia.

Przyglądamy się drewnianym ścianom. Sęki, pęknięcia, krzywizny. W rozmowie zawsze poruszamy wątek, jak niewiele trzeba (że proste ściany nie dają szczęścia). Psy zaczynają szczekać. Może lis, może z łańcucha zerwał się pies sąsiada zza rzeki, może przebiegła łasica. Gasną światła na ulicy. Jest ciemno, zupełnie ciemno. Widać tylko gwiazdy – kolejny raz łapiesz się na tym, że nigdy nie myślałeś, że jest ich tak wiele. Wydaje ci się, że drogą mleczną nie dojedziesz do Warszawy, bo jej tam nie widać. Kocica wraca do domu na noc.

Dukla, Krosno, Sandomierz, Zwoleń, Kozienice, Góra Kalwaria, Warszawa…

Im dalej w las…

Filip

P.S. Szukamy pomysłu…

Wenecja Mazowsza…

Zorganizowanie weekendu dla rodziny (z naszej perspektywy dużej) często jest wyzwaniem. Zarówno dzieciom, jak i nam trudno jest usiedzieć w czterech ścianach. Niestety nie dysponujemy domem z ogrodem, szczęśliwie telewizor „wyprowadził” się z naszej przestrzeni już trzy lata temu, a dwa dni spędzone wyłącznie w mieszkaniu potrafią dać się we znaki zarówno dzieciakom, jak i nam. Nie zawsze warto więc wystawiać rodzicielską cierpliwość na próbę.

Często siadamy z Dominiką w piątkowy wieczór i wyszukujemy w przewodnikach ciekawych miejsc w promieniu 100 km od Warszawy. Jednym z miasteczek, które szczególnie nas urzekło jest Pułtusk – nazywany przez niektórych Wenecją Mazowsza. Czasem śmiejemy się z Dominiką, że gdybyśmy mieli zamieszkać, w którymś z małych miasteczek Mazowsza (oddalając nasze podkarpackie marzenia i plany) to osiedlilibyśmy się właśnie w Pułtusku!

Miasteczko oddalone jest od centrum Warszawy o około 60 km, a podróż samochodem zajmuje nie więcej niż godzinę. Drogę spokojnie wykorzystać można na odpoczynek dzieci, by kolejno cieszyć się wspólnym czasem w Dolinie Narwi.

Wizytę zazwyczaj zaczynamy od spaceru przez jeden z najdłuższych brukowanych rynków w Europie. Jego oś wyznacza gotycko-renesansowa wieża ratuszowa z XVI wieku, w której znajduje się Muzeum Regionalne. Najważniejsze atrakcje miasta, takie jak np.: ratusz, gotycka Bazylika kolegiacka Zwiastowania NMP z XV wieku, Kaplica św. Marii Magdaleny, zlokalizowane się również na rynku.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Mamy, będące zwolenniczkami zdrowego żywienia, ucieszy zapewne fakt, że w sobotę rynek zamienia się w gigantyczny targ warzywny (zazwyczaj wykorzystuję ten atut Pułtuska, kiedy chcę przekonać Dominikę, że właśnie tamten kierunek powinniśmy obrać).

Tydzień przed Wielkanocą w mieście odbywają się wielkanocne spotkania ze sztuką kurpiowską, a w pierwszą sobotę po Bożym Ciele – Wielki Piknik Średniowieczny. W wakacje można wziąć udział w zlocie starych samochodów, a we wrześniu (zwykle w ostatni weekend miesiąca) Pułtusk zaprasza na Dni św. Mateusza, swojego patrona.

Spacerując dalej, robimy obowiązkową przerwę na lody w barze „Żaczek”, które warto zjeść przy fontannie. Naturalnie naszej Krysi udało się już kilkukrotnie w niej wykąpać.

Kolejno czas na zamek – dawną siedzibę biskupów płockich. Na dziedzińcu Teofil bacznie ogląda zabytkowe armaty, momentalnie zamieniając się w Napoleona, który wedle doniesień historyków spędził w Pułtusku kilka dni.

Jednak jedną z największych atrakcji Pułtuska dla rodzin jest Narew oraz kanały, które otaczają rynek. W sezonie letnim warto skorzystać w możliwości rejsu gondolą stylizowaną na te, pochodzące z Wenecji (zabierają one około 11 osób) lub z możliwości spływu kajakowego dookoła rynku. Rejs kajakami przy rekreacyjnym tempie zajmuje od 1,5 do 2 godzin. Kajaki warto wykorzystać również do przeprawienia się na drugi brzeg Narwi, gdzie nietrudno znaleźć miejsce, w którym spokojnie można rozpalić ognisko.

Podczas naszych wizyt w Pułtusku nie udało nam się znaleźć restauracji, która byłaby szczególnie warta polecenia. Być może takie są, ale zawsze korzystamy ze smażalni ryb, usytuowanej przy wypożyczalni sprzętu wodnego. Ryba, kiełbaska z grilla oraz niezastąpione frytki – zawsze nam wystarczają.

Niepisaną tradycją naszej rodziny jest to, że wakacje inaugurujemy oraz wieńczymy w Pułtusku… Do zobaczenia więc na rynku 23 czerwca 2018 roku.

Im dalej w las…

Filip

P.S. A może tym razem udałoby się zanocować w namiocie na brzegu Narwi?

W grodzie króla Kraka…

Sobota, godz. 11.15 – wsiadamy z Lidką i Krysią do pociągu na Dworcu Centralnym. W przedziale siedzimy sami, jesteśmy „prawie” pewni tego, że o 14.40 wysiądziemy na dworcu Kraków Główny. Lidka wyciąga mały notesik i długopis, tata tablet – zaczynamy planowanie naszej kolejnej weekendowej przygody.

Rynek, teatr, smok, obwarzanki, spotkanie z ciocią Wandą – padają kolejne propozycje dzieci. Po czterdziestu minutach mamy już dokładny plan naszej wyprawy, a dziewczynki nawiązują znajomość z nową koleżanką. Zaczyna się buszowanie po pociągu, podglądanie pasażerów w innych przedziałach, nawiązywanie bliskiej relacji z panem z Warsu, wycieczki do toalety oraz budowanie kompetencji zawodowych konduktora…

Kraków Główny. Dojechaliśmy.

Spacerem przez rynek udajemy się na przedstawienie do Teatru Groteska. Bilety udało się zakupić przez internet. Spektakl opowiada o lękliwym tygrysku, który ze strachu zgubił swoje paski. Wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu odwagi: chce ją kupić w sklepie, zdobyć w wojsku, nauczyć się jej od Indian… Ale napotkani osobnicy być może zapomnieli już o banalnej prawdzie – boi się każdy, a odwaga polega na pokonaniu strachu, nie zaś na ubraniu się w jej „kostium”.

Był to teatrzyk kukiełkowy z przekazem bardzo pozytywnym, który w opisie miał – w pełni zasłużony – certyfikat jakości ASSITEJ (Świadectwo Najwyższej Jakości i Poziomu Artystycznego), przyznawany przez Polski Ośrodek Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży „ASSITEJ”. Co istotne dla rodziny 2+4 także przystępną cenę!

Strach pada na Krysię kiedy wychodzimy z teatru, a kolejnym punktem naszej wycieczki jest nocne spotkanie ze Smokiem Wawelskim… Tato, tyle już tych smoków widziałam. Może pojedzmy do Cioci Wandy, ona już tak długo na nas czeka. Nie denerwujmy tego smoka – może niech sobie lepiej śpi… Czy takie smoki lubią małe dziewczynki?

Z odsieczą przychodzi Lidka, która zaleca pokonanie strachu (walor edukacyjny przedstawienia został w pełni odczytany), i rzeczywiście, po chwili mamy już inny problem. Krysia nie chce oderwać się od smoka. Za każdym razem, gdy ten zionie ogniem, śmieje się do rozpuku, biega z latarką – między smokiem, a jego jamą.

Kolejnym punktem jest wizyta w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, tuż obok domu Cioci Wandy, do której docieramy tuż po 19. Około 20.30 dziewczynki wskakują do śpiworów, zasłuchane w legendę o Lajkoniku zasypiają. Tata rozmawia z Wandzią o „Im dale w las” i przeprowadzce w Bieszczady.

Pobudka jest dość wczesna, o 6.45, bowiem pierwszą atrakcją po niedzielnym śniadaniu jest… Spacer z Mirą – psem Cioci Wandy. Zaraz po spacerze, ze łzami w oczach zakładamy plecaki i ruszamy do serca Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, w którym jest kaplica klasztorna z łaskami słynącym obrazem Jezusa Miłosiernego i grobem św. Faustyny.

W kaplicy polecamy życzliwości bożej nasze babcie i naszych dziadków.

Na 10.45 docieramy do Muzeum Historycznego Miasta Krakowa w podziemiach Sukiennic (pamiętajcie, aby rezerwacji biletów dokonać z wyprzedzeniem), gdzie przenosimy się do średniowiecznego miasta. Spacerujemy kamiennymi uliczkami, oglądamy dawne budowle, XI-wieczne groby, docieramy również do sali dla dzieci, oglądamy teatrzyk przedstawiający legendę o Królu Kraku i smoku, którą opowiada nam biały kruk. Wycieczka kończy się tuż przed godziną 12. Tata jest pod wrażeniem kolejnego muzeum, które w ramach ekspozycji potrafi zainteresować tych starszych, ale przede wszystkim i tych najmłodszych. Wracamy na rynek, żeby punktualnie w południe zasłuchać się w hejnał. Zgodnie z obietnicą daną Krysi podczas niedzielnej mszy siedzimy tuż przed ołtarzem Wita Stwosza.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Po mszy ruszamy przez Sukiennice ku ulicy Grodzkiej. W Sukiennicach Krysi podoba się dosłownie wszystko. Szybki obiad (barszcz z uszkami, a jakże!) i kontynuujemy wycieczkę ku wzgórzu wawelskiemu, podczas której dziewczyny prześcigają się w wyszukiwaniu krakowskich szopek bożonarodzeniowych.

Odwiedzamy jeszcze Kościół O. Bernardynów, gdzie zwiedzamy ruchomą szopkę. Wizytę na Wawel, poświęcamy tym razem katedrze oraz jej kryptom, gdzie dziewczynki szczególnie interesują relikwie św. Stanisława, groby królewskie, oraz historia Dzwonu Zygmunta, a właściwie okoliczności, w których można usłyszeć jego dźwięk.

Czas do odjazdu mamy coraz mnie, ale spacerem udaje nam się dojść jeszcze do kościoła o. Dominikanów. Skoro z Torunia wróciliśmy z piernikami, to musimy jeszcze zakupić precle dla wszystkich, którzy czekają na nas w domu.

Byłoby pięknie, gdyby o 15.25 zgodnie z rozkładem jazdy udało nam się wyruszyć do Warszawy, ale pociąg jadący z Przemyśla ma spore opóźnienie. Taki mamy klimat… Biegamy więc miedzy peronami, tablicami informacyjnymi, zasłuchani w komunikaty. Lidka jest troszkę zniesmaczona, Krysię taki obrót spraw wręcz zachwyca. Pada propozycja, abyśmy zostali w Krakowie na kolejną noc.

Około godziny 20 udaje nam się bezpiecznie dotrzeć do domu. Dzieci prześcigają się w opowieściach, co udało nam się zobaczyć, dotknąć, doświadczyć… Dumny Tata oprócz pięknych wspomnień przywozi z wyprawy tatuaż na lewej dłoni – wyprawy z tatom K.L.

Im dalej w las…

Filip

P.S. W Krakowie byliśmy dokładnie 25 godzin, w drodze około 7 godzin, całą trójką spędziliśmy noc w jednym łóżku i 3 śpiworach, według krokomierza przeszliśmy z plecakami około 12 km – bez marudzenia. Krysia została królową przedziału – organizując konkurs z zagadkami. Na sam koniec padło też motywujące pytanie z ust Krysi: Tato, skoro z Torunia przywozi się pierniki, z Krakowa precle – to, co przywozi się z Poznania…

 

Dzisiaj zabrał ją tylko i aż do Krakowa.

Wyobraźcie sobie młodego mężczyznę. Aktywnego, młodego mężczyznę. Mężczyznę pełnego pasji. Latem żeglującego po jeziorach, polskim morzu. Zarażającego tą miłością dzieci, które na obozach razem z nim biegają po lesie, pływają w jeziorze, śpiewają przy ognisku. Takiego mężczyznę, który zimą pakuje plecak, narty i jedzie w góry, te bliskie i te dalekie. A tam z gromadą czterolatków są niewielkimi kolorowymi punkcikami na białej przestrzeni. Punkcikami ze strachem w oczach, który z dnia na dzień zaczyna gasnąć i przeobrażać się w radość i uśmiech. On to wszystko widzi, a Jego serce zapamiętuje i chowa głęboko.  Takiego mężczyznę, którego ciągnie droga i przestrzeń. Który co jakiś czas musi gdzieś wyruszyć, pooddychać innym powietrzem, pobyć z innymi ludźmi i przesiąknąć innym zapachem.

Ten mężczyzna zakłada rodzinę. Rodzą mu się dzieci i wszystko co chowa Jego serce zaczyna się budzić. Może widzi siebie z nimi zimą na stoku? Może wiosną na rowerze przemierzających polskie drogi, tak jak on w dzieciństwie? A może latem na wodzie, łapiąc wiatr w żagle?
Z tymi wyobrażeniami czeka kiedy one urosną. Obserwuje. Poznaje. Uczy się ich.

IMG_9948

Okazuje się jednak, że nie każde z tych szkrabów będzie zdolne do takich ekspedycji. Okazuje się, że jedno jest słabsze, szybko się męczy. Że to małe serce nie podejmie się takich wyzwań, bo po prostu nie da rady. A On – tata, kocha najczulej na świecie tę małą istotę. A swoje marzenia jest w stanie zweryfikować.

Okazuje się, że jazda na hulajnodze może okazać się wielkim osiągnięciem, a rower nie największą radością. Wspinaczka w górach będzie zaś wymagała więcej czasu i częstszych postojów, a narty… No cóż, poczekają, albo w ogóle nie doczekają swojego czasu. A na wodę być może będą patrzeć siedząc na brzegu i opowiadając sobie niestworzone historie. Jednak On i Ona będą szli razem za rękę. Czasami On Ją poniesie na barana. Czasami będą musieli zawrócić. Jednak najważniejsze, że zawsze będą razem.

To będą ich wyprawy.

Bo wyprawy mogą być wszędzie, byleby były ICH. Byleby były WASZE.

Dominika

P.S. Dzisiaj zabrał ją tylko i aż do Krakowa.

 

Kierunek Toruń…

Pomysł pojawił się szybko i dość niespodziewanie. W Warszawie zaczęły się ferie, a my po świątecznych przygodach z Joachimem, musieliśmy dać mu trochę odpocząć.

Rok temu rodzinnie inaugurowaliśmy ferie w Łodzi, zwiedzając Muzeum animacji SE-MA-FOR. Tym razem chcieliśmy wybrać się do Krakowa. Mieliśmy zrealizować wielkie marzenie Teofila i pojechać pociągiem. Niestety biletów już nie było. Poza tym podróżowanie Pendolino z 3 dzieci, nawet z uwzględnieniem Karty Dużej Rodziny, to atrakcja dla zamożnych. Biletów nie było też do Gdańska, ani do Wrocławia… Około godziny 15 padł pomysł, aby odwiedzić studenckie miasto mamy – Toruń.

O 16 do mojej ekipy dołączył zaprzyjaźniony ojciec z dwójką dzieci… Zapadła decyzja, żeby wybrać się autem. Skład naszej ekipy to dwóch ojców i pięcioro dzieci (2×7 lat, 2×5 lat i 1×3 lata). Dość szybko udało się zaplanować wszystkie atrakcje naszej dwudniowej eskapady.

W sobotę o 8.30 siedzieliśmy już w 7 w samochodzie i zgodnie z planem opuszczaliśmy Warszawę. Do celu dotarliśmy około południa. Po drodze kilkukrotnie odpowiadaliśmy na pytania: Tato, daleko jeszcze, Tato, ile jeszcze zostało, Tato, kiedy będziemy? W ocenie ojców podróż minęła szybko, umilona wspólnym kolędowaniem oraz youtubowym koncertem życzeń (nie obyło się również bez wątku bieszczadzkiego – dwukrotnie zabrzmiały bowiem „Bieszczadzkie anioły”).

Sobotni plan uwzględniał wizytę w Żywym Muzeum Piernika (https://muzeumpiernika.pl – bilety można bez problemu kupić przez stronę internetową), na Mistrzostwach Polski w Łyżwiarstwie Synchronicznym na Tor-Torze (informacje o imprezie zdobyliśmy od przyjaciół mieszkających w T.) oraz wieczorny spacer po Starym i Nowym Mieście. Wypełniwszy wszystkie punkty programu udaliśmy się do naszej bazy noclegowej, którą z pełną odpowiedzialnością gotowi jesteśmy polecać. Nocleg rezerwowałem jeszcze w piątek wybierając z bogatej oferty booking.com apartament „Pod Witrażem” przy ulicy Kopernika 5. W ocenie użytkowników tego portalu miejsce to zyskało miano wyjątkowego i z całą pewnością można je tak określić.

Spośród sobotnich atrakcji największym zainteresowaniem cieszyło się poznanie tradycji wypieku toruńskiego piernika. Zgodnie z opisem na stronie internetowej muzeum: przekroczenie bram muzeum gwarantuje dwie podróże w czasie. „Pierwsze piętro w magiczny sposób przenosi gości do średniowiecza, gdzie – pod okiem Mistrza Piernikarskiego i uczonej Wiedźmy Korzennej – poznają oni wszelkie rytuały związane z wypiekiem piernika. Własnoręcznie przygotują ciasto, by później, przy użyciu drewnianych form, wypiec z niego toruńskie specjały. Drugie piętro Muzeum przedstawia manufakturę z przełomu XIX/XX wieku, którą zarządza rodzeństwo Rabiańskich. Goście zobaczą tam m.in. oryginalne niemieckie maszyny służące do wypieku piernika, zabytkowy piec, kolekcję woskowych form, a każdy chętny będzie mógł ozdobić piernik lukrem, biorąc udział w warsztatach dekorowania prowadzonych przez artystkę malarkę.”

Około godziny 20 zwołana została strategiczna narada całej ekipy, która jednogłośnie podjęła decyzję o rozpoczęciu przygotowań do spania… Krótki targ propozycji, czyli kto z kim śpi w jednym łóżku, udało się zakończyć przyzwoleniem na położenie wszystkich na jednej dużej kanapie, pod jedną dużą kołdrą… Zasypianie umiliła bajka muzyczna o „Alicji w Krainie Czarów”, która miała być także atrakcją niedzieli. Jednak nawet najwytrwalszym nocnym Markom nie udało się wysłuchać więcej niż 7 minut. Dlatego około godziny 20.30 rozpoczęły się nocne rozmowy ojców wielodzietnych…

Niedzielę rozpoczęliśmy od myszy świętej w towarzystwie alumnów seminarium oraz zwiedzania toruńskiej katedry. Musieliśmy chyba mocno rzucać się w oczy, bowiem gospodarz tego miejsca pozdrowił naszą radosną siódemkę podczas ogłoszeń parafialnych!

Następnie ciepła herbata na Kopernika 5, pakowanie, poranna odprawa całej ekipy, załadunek auta i wyruszyliśmy w kierunku teatru Baj Pomorski. Bilety na spektaklu udało się zarezerwować telefonicznie jeszcze w Warszawie. Spektakl był dla naszych dzieci dość trudny, aby wśród chaosu wydarzeń zbudować pełne zrozumienie powieści Carrolla. Tym niemniej, wciągnął wszystkich klimat magii kostiumów, scenografii oraz tajemniczości przestrzeni.

Do Warszawy wróciliśmy około 18. Całe 4/7 naszej ekipy przespało drogę… Tu również czekały na nas niespodzianki w postaci stęsknionych mamy, młodszych braci i pizzy, przy której już w pełnym – rodzinnym składzie podsumowaliśmy naszą wyprawę.

Choć realne podsumowanie spotkało mnie, kiedy prawie wszyscy zasnęli i przyszła do mnie Lidzia: Za wyprawę, za wszystko dziękuję Tato…

Weekend z dziećmi w Toruniu? Ojcowie – warto!
Filip
Im dajek w las… Wyprawy z Tatą!

P.S. Spędziliśmy razem 2 dni, z czego prawie 6,5 h w samochodzie. Przejechaliśmy 501,2 km. Udało nam się na chwilę zagubić jedno dziecko, zasikać jedną parę majtek, zwalczyć chorobę lokomocyjną poza samochodem. Same sukcesy!

Żona Filipa o „Im dalej w las”

Zawsze Go nosiło. Po prostu brał plecak i jechał. Zawsze wracał. Pachniał lasem, wodą, wiatrem… Był jakby spokojniejszy, oczy mniej rozbiegane, choć ten sam błysk i światło. Na początku nic nie mówił. Milczeliśmy. Potem zaczynał pytać, słuchał, choć nie mam pewności czy słyszał – głową był nadal TAM. Zaczynał opowiadać i trwało to w nieskończoność, można było zanurzyć się w tym, jak w dobrej książce drogi. To była Jego podróż, Jego świat.

IMG_1087

Później zaczął mnie ze sobą zabierać, na krótko. Małe wypady, wędrówki, żagle, rower… Z czasem wydłużyło się to na całe życie. I tak w pewnym momencie zaczęliśmy iść razem, choć Jego męskie wyprawy pozostały:) Dzieci nigdy nie były przeszkodą, zawsze chcieliśmy być razem. Teraz nadszedł ich wspólny czas. Serce się wyrywa, nogi silniejsze, przestrzeń wzywa. Są na to gotowi, szczególnie Ci najstarsi!

Lidka, Krysia, Teoś i Chimek są szczęściarzami, bo mają TAKIEGO TATĘ!
Dominika

Im dalej w las…

This is the excerpt for your very first post.

Cześć,

Jeśli dotarłeś do tego miejsca to zapewne chcesz dowiedzieć się, czym jest inicjatywa: „Im dalej w las – wyprawy z Tatą” oraz kim jest jej pomysłodawca Filip.

Otóż Filip jest Tatą. Tatą czwórki dzieci – Lidzi, Krysi, Teofila oraz Joachima. Tatą któremu dużą trudność sprawia weekendowe siedzenie w czterech ścianach. Tatą który nigdy nie wybierał wakacji dla swojej rodziny z katalogu biura podróży. Wakacje, które pamięta z dzieciństwa raczej związane były z wyprawami po Polsce, plecakiem pełnym marzeń oraz drogą, w której tak wiele było zawarte.

Wyprawy te duże i te małe zawsze sprawiały Filipowi przyjemność. Przyjemność dawały wędrówki po lasach, tysiące przejechanych rowerem kilometrów, noce spędzone pod gołym niebem, sierpniowe pielgrzymowanie, zimowe eskapady po górskich schroniskach, turystyka narciarska, żagle pełne wiatru, podróżowanie stopem, kąpiele w rzekach i jeziorach, nocowanie pod namiotem, palenie ognisk, a nawet sama myśl o pakowaniu plecaka… Przyjemność dawało również organizowanie obozów letnich i zimowych dla dzieci i młodzieży. Najtrwalsze przyjaźnie Filipa, to te zdobyte podczas wspólnego podróżowania. Jedna z tych Przyjaźni jest fundamentem małżeństwa Filipa.

Wszystko to Filip chciałby ofiarować swoim dzieciom. Budząc w nich inspiracje oraz odwagę, umiejętność radzenia sobie w różnych warunkach. Filip chciałby pokazywać, iż wielodzietność nie jest ograniczeniem w podróżowaniu, a ograniczone środki są raczej wyzwaniem aniżeli przeszkodą. Wielkim marzeniem Filipa jest to, by podczas „wypraw z Tatą” budować piękne relacje ze swoimi dziećmi, odkrywać prawdziwą i mądrą przyjaźń, która pozostanie na zawsze…

Razem wyruszmy w drogę! Zapraszam do śledzenia projektu.

Filip